Prawnicy mają ostatnimi czasy sporą zagwozdkę. Chyba każdy tytułujący się zaszczytnym tytułem magistra z tej dziedziny jest w stanie zauważyć, że obecne zakazy przemieszczania się i inne obostrzenia nie mogły zostać wprowadzone w obecnym stanie prawnym – bez wprowadzenia któregoś ze stanów wyjątkowych opisanych w rozdziale XI Konstytucji. Warto pamiętać, że skoro ograniczenia nie mają podstaw, to i sankcje są bezprawne. Zastanówcie się więc kilka razy, zanim przyjmiecie mandat – potem może być za późno.
Ale ja nie o tym. Załóżmy, że to bezprawne. I co teraz? Czy oznacza to, że możemy zlekceważyć zakazy? Oczywiście, że nie! Jesteśmy przecież odpowiedzialni za siebie i za innych. Chciałbym jednak wiedzieć z czego wynika nasze posłuszeństwo. Czy do obostrzeń stosujemy się dlatego, że – jak chciałby Immanuel Kant – mamy prawo moralne w sobie i kieruje nami imperatyw? Czy jednak dlatego, że – jak wolał Cyceron – tylko będąc niewolnikami prawa możemy być wolni?
Do tej pory to trochę puste, filozoficzne rozważania bez żadnej konkluzji. Zapewniam jednak, że tak nie jest. Jeśli przyjmiemy, że nasza dyscyplina wynika z założeń niemieckiego filozofa – to świetnie. Świadczy to o tym, że krytycznie podchodzimy do stanowionego prawa i kierujemy się przyzwoitością i empatią. Gdy epidemia się skończy będziemy w stanie dalej – we własnej świadomości – oceniać kolejne zakazy i nakazy przy innych okazjach. To dobrze.
Jeśli jednak podchodzimy do prawa zupełnie bezkrytycznie i niezależnie od ustanowionych reguł po prostu dostosowujemy się do ograniczeń, które płyną przede wszystkim ze środków masowego przekazu – wówczas tworzymy już groźny i niebezpieczny precedens. Dlaczego? Obecne obostrzenia są oczywiście potrzebne i konieczne. Boje się jednak, że to swoiste consuetudo, z którym mamy obecnie do czynienia będzie się powtarzać. W sposób dla nas niemal niezauważalny. Kroczek po kroczku będziemy się od tej wolności oddalać. Nie jest tajemnicą, że obecnym rządzącym w to graj. Mają przed sobą kolejne lata rządów i z pewnością nie zawahają się takiego precedensu użyć – w coraz mniej istotnych społecznie sprawach.
Nie jest więc tak, że to bez znaczenia z jakich powodów dostosowujemy się do ograniczeń. Dbałość o siebie i społeczeństwo – tak. Ślepe posłuszeństwo – nie. Nie wszystkie zakazy w przyszłości będą przecież potrzebne i proporcjonalne do zagrożenia. Nie wolno nam zapominać, aby każdą taką sytuację wewnętrznie przemyśleć.
Chciałbym więc, żebyśmy sami sobie stawiali ograniczenia, w miejsce tych stawianych przez rządzących. Oczywiście, o ile nie mają one oparcia w bezwzględnie obowiązującym prawie. Kwestia naginania prawa dla dobra ogółu to po pierwsze zawsze pojęcie względne, a po drugie – gradacyjnie zmniejsza naszą wrażliwość i zwiększa tolerancję na zachowania sprzeczne z prawem pisanym, a zgodne ze sprawiedliwością społeczną. Problem w tym, że to wówczas rządzący wiedzą lepiej od nas, co jest dla nas dobre i sprawiedliwe. To z kolei stawia pod znakiem zapytania całe podwaliny demokratycznego państwa prawnego, które podziela poglądy Trajana, że lepiej nie ukarać jednego winnego, niż ukarać jednego niewinnego.
Powyższe obrazuje wypowiedź pewnego wiktymologa na temat jednego z najbardziej znanych polskich masowych morderców – Mariusza Trynkiewicza. Gdy miał opuścić zakład karny po dwudziestu pięciu latach odsiadki i w jego celi znaleziono nagle pornografię dziecięcą, ów prawnik podzielił się z opinią publiczną, że nawet jeśli mu to podrzucono, to dobrze. Bo to przecież bestia. Problem w tym, że odsiedział on już swój wyrok. Powiecie, że to dobrze. Nie oceniam. Radzę tylko zastanowić się, co będzie, kiedy ktoś przyjdzie po Wasz majątek prywatny, a część opinii publicznej wykrzyczy, że tak trzeba – skoro masz, to się podziel. Było już kilku takich i kończyło się to wiadomo jak.
Nie dajmy zabrać sobie rozumu i wolności. Bądźmy rozsądni.
Andrzej Zorski