Stało się. Pięć lat oczekiwania „frankowiczów” na jednoznaczne udzielenie wskazówek co do orzekania w ich sprawach zdaje się dobiegać końca. Przypomnijmy, że od 2016 roku Sąd Najwyższy zajmował tyle sprzecznych ze sobą stanowisk w tej kwestii, że trudno byłoby ująć historię zmian poglądów w jednym artykule. Od całkowitego zaprzeczenia ich roszczeń do w zasadzie potwierdzenia nieważności tych umów. Ale to były wyroki w zwykłych, trzyosobowych składach – piszą Karolina Pilawska i Andrzej Zorski.
Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska zgodnie z obietnicami postanowiła przeciąć węzeł gordyjski dość szybko – podjęcie uchwały przez całą Izbę Cywilną zostało ogłoszone 29 stycznia 2021 roku, a zaplanowane na 25 marca 2021 roku.
Nie wdając się w polemikę co do przyczyn zastojów w polskim sądownictwie należy jednoznacznie uznać, że to ekspres. Oczywiście pod względem okresu od ogłoszenia do podjęcia uchwały, bo cała sprawa zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Warto także wspomnieć, że Sąd Najwyższy co do zasady orzeka w składzie trzyosobowy, bardzo wyjątkowo w siedmioosobowym i prawie nigdy – w składzie całej Izby. Uchwały w tym składzie zdarzają się dosłownie raz do roku, lub raz do kilku lat. Pokazuje to więc, z jak dużym problemem przyszło nam się zmierzyć.
O co chodzi w sporach frankowych
Laikom przypomnijmy, że w tych sprawach główną osią sporu (choć jest ich oczywiście o wiele więcej) jest wprowadzona do większości umów frankowych możliwość jednostronnego, niczym nieograniczonego, ustalania wysokości kursu PLN/CHF przez kredytodawcę. W skrócie – niezależnie od realiów rynkowych czy kursu NBP bank mógł, np. decyzją zarządu, ustalić kurs franka na 8 czy 80 PLN, nawet jeśli w kantorze kosztował on 2,50 PLN, podnosząc tym samym niebotycznie raty kredytobiorcom. Nie jest więc tak – jak często niestety czytamy – że „Frankowicze” poszli do sądów, bo im kurs skoczył. Sprawa jest o wiele bardziej złożona, a Sąd Najwyższy zajmie się tą płaszczyzną, która na co dzień stanowi podstawę orzekania sądów powszechnych.
To, że taka klauzula jest niedozwolona, nie budzi już w zasadzie w orzecznictwie wątpliwości. Świadczy o tym choćby ujęcie tych zapisów w rejestrze klauzul niedozwolonych, potwierdzone przez Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Problem powstał jednak, co do skutków niedozwoloności tego postanowienia. Choć Kodeks Cywilny w tym względzie jest jasny – nie powinno ono obowiązywać, co – w zależności od poglądu – może skutkować upadkiem (nieważnością) całej umowy, lub pozostawieniem kredytu złotówkowego opartego o LIBOR. Jednak przez lata naoglądaliśmy się wyroków, które próbowały ratować sytuację banków – m. in. poprzez „plombowanie” tych klauzul „kursem sprawiedliwym” czy średnim kursem NBP.
Warto zaznaczyć, że taka możliwość nie wynika jednak z żadnego aktu rangi ustawowej, ani nawet utartego zwyczaju. Co więcej – taką możliwość wielokrotnie zakwestionował TSUE, w tym także i w polskiej sprawie. Ale nawet to nie rozwiało wątpliwości wszystkich składów orzekających.
Plombować umów nie można
Z pomocą przychodzi więc pytanie pierwsze, zadane Sądowi Najwyższemu przez jego Prezes. Dotyczy ono właśnie sytuacji, w której dany sąd uzna, że kwestia indeksacji/denominacji do waluty obcej ma charakter niedozwolony, tj. czy wówczas Sąd powinien tę klauzulę wyrzucić, czy może zastąpić ją jakąś inną. Odpowiedź wynika, tak jak zostało wspomniane, wprost z aktów ustawodawczych i choćby orzecznictwa TSUE. Wydawałoby się więc, że odpowiedź na to pytanie nie jest potrzebna, ale naszym zdaniem potwierdzenie tego w takim składzie SN rozwieje wszelkie wątpliwości w orzecznictwie i ułatwi prowadzenie spraw. Uważamy oczywiście, że rozstrzygnięcie może być jedno – „plombować” takich umów nie można.
Co się dzieje z umową po usunięciu nieuczciwej klauzuli
Kolejne pytanie dotyczy sytuacji, w której uznamy, że postanowienie musi zostać usunięte. W skrócie Sąd Najwyższy pyta, czy umowy powinny zostać uznana za nieważne w całości, czy „odfrankowione” – zamienione na kredyty złotowe oparte o LIBOR. Naszym zdaniem w takiej sytuacji wybór powinien należeć do kredytobiorcy. Takie rozumowanie możemy też odnaleźć w orzecznictwie TSUE. Teoretycznie korzystniejsze jest oczywiście ustalenie nieważności umowy, jednakże może to się wiązać z obowiązkiem zwrotu kapitału. Choć wiele osób już to świadczenie spłaciło, to nie sposób wykluczyć różnych sytuacji życiowych, w których odfrankowienie powinno być korzystniejsze. Ponadto, naruszenie równowagi kontraktowej stron w większości umów kredytów indeksowanych jest tak daleko idące, że w zasadzie w dniu ich podpisania były one już nieważne. Bo to nie tylko kwestia niedozwoloności poszczególnych postanowień umownych, ale także przekroczenie przepisów Prawa Bankowego, jak i Kodeksu Cywilnego. Jeżeli jednak Sąd Najwyższy uzna, że tutaj wybór nie należy do osoby dochodzącej roszczeń, to nie ma chyba innego wyjścia jak przychylić się do teorii nieważności tychże umów.
Trudne zasady rozliczania
Kolejne dwa pytania dotyczą kwestii technicznych rozliczeń i przedawnienia roszczeń. Pierwsze z nich wprost dotyczy tego, czy przy stwierdzeniu nieważności umowy sąd powinien zwrócić kredytobiorcy wszystkie wpłacone środki (teoria dwóch kondykcji), czy jedynie nadwyżkę ponad kapitał (teoria salda). Druga z teorii zaczęła być stosowana powszechnie w orzecznictwie dopiero przy kwestii umów „frankowych” i została już wielokrotnie zakwestionowana przez Sąd Najwyższy. Sąd rozstrzygający sprawę nie powinien dokonywać „automatycznego potrącania” kwoty pomiędzy stronami postępowania, jako że pozwany może przecież taki zarzut zgłosić. Wielce prawdopodobne jest więc, że Sąd Najwyższy przychyli się do pierwszej z teorii.
Jeśli chodzi natomiast o przedawnienie, to raczej nie będziemy mieć tutaj do czynienia z klasycznym początkiem biegu tej instytucji, czyli od dnia przepływu środków. TSUE wielokrotnie podnosił, że przedawnienie w tej sytuacji powinno biec najwcześniej od momentu, w którym poszkodowany konsument dowiedział się o kwestii bezprawności umowy, czy jej pojedynczych postanowień. W sądownictwie powszechnym ostatnio również zauważamy, że sądy nie uznają zarzutów przedawnienia podnoszonych przez banki. Wskazują, że przedawnienie biegnie dopiero od wyroku stwierdzającego nieważność umowy. I za takim właśnie rozumowaniem należałoby się opowiedzieć. Trudno oczekiwać od konsumenta, że mógł podnieść zarzut nieważności umowy następnego dnia po jej podpisaniu. Wówczas jeszcze przecież o tym – jako konsument – nie wiedział. To uświadomiły mu dopiero kolejne wyroki sądów.
Najważniejsze pytanie o wynagrodzenie za bezumowne korzystanie z kapitału
Ostatnie pytanie chyba najbardziej rozgrzewa – czy w sytuacji uznania nieważności umowy klient winien zwrócić jedynie kapitał udostępnionego kredytu, czy dodatkowo również tzw. „wynagrodzenie za korzystanie z kapitału”. Jest to instytucja o bliżej nieokreślonym pochodzeniu, którą banki próbują zniechęcić kredytobiorców do występowania na drogę sądową. Przypomnijmy, że żaden przepis polskiego ani europejskiego prawa nie przewiduje czegoś takiego jak wynagrodzenie za korzystanie z kapitału w sytuacji, w której umowa między stronami została uznana za nieważną. Z pewnością takie rozwiązania stałoby w sprzeczności z ochroną konsumenta przewidzianą przez Kodeks Cywilny, jak i celami Dyrektywy 93/13. Nie wiadomo, dlaczego konsument miałby ponosić jakiekolwiek konsekwencje tego, że bank zachował się wobec nieuczciwie i dał mu do podpisania umowę nieważną de facto od dnia jej zawarcia. Skoro bank zaproponował nieuczciwą umowę, musi ponieść tego konsekwencje. Jest to tzw. „efekt mrożący” w stosunku do nieuczciwych przedsiębiorców, co również potwierdza TSUE w swych licznych wyrokach. Ponadto, wobec faktu iż ta instytucja nie ma żadnego oparcia w przepisach, to nikt nie wie w jakiej wysokości to rzekome wynagrodzenie miałoby się pojawić. Banki wskazują w swych pismach kilka alternatywnych podstaw do jego liczenia, wskazując, iż same nie wiedzą, które byłoby odpowiednie. Gdyby w Polsce istniał system prawa precedensowego, może byśmy się nad tym pochylili. Ale dopóki mamy w Polsce system prawa kontynentalnego, to żądanie od kogoś astronomicznych kwot na podstawie zwyczaju czy przekonania wydaje się zwyczajnie nierozsądnie. Naszym zdaniem wysuwanie tych roszczeń miało raczej za zadanie zniechęcić „Frankowiczów” do walki w sądach. Warto wspomnieć, że statystyki Stowarzyszenia SBB działającego na rzecz osób poszkodowanych przez banki pokazują, że w ostatnim kwartale roku 2020 skuteczność takich powództw sięgała ponad 90 proc. Banki o tym wiedzą i starają się akcjami PR-owymi zminimalizować straty.
Mamy głęboką nadzieję, że ta uchwała przyspieszy rozpoznawanie spraw „frankowych”. Bo co do merytorycznego rozstrzygnięcia – jesteśmy przekonani, że spełnią się przewidywania opisane powyżej.
Karolina Pilawska jest adwokatem, wspólnikiem w kancelarii Pilawska Zorski Adwokaci
Andrzej Zorski jest adwokatem, wspólnikiem w kancelarii Pilawska Zorski Adwokaci